top of page
Szukaj

Opowieść o Braciach Matern

Zaktualizowano: 2 lut

Rozboje, porwania, pieniądze i pożary… czyli Dziki Zachód w piętnastowiecznym Gdańsku. Przedstawiam Wam opowieść o braciach Matern.


Dzisiejszą historię zaczniemy tradycyjnie od początku.


Bracia Georg i Simon Matern pochodzili z dosyć zamożnej rodziny, która przybyła do Gdańska na początku XV wieku. Czym mogła zajmować się bogata rodzina w grodzie Neptuna? A oczywiście, że handlem. Ojciec handlował tkaninami na Chlebickiej. Posiadali też nieruchomości przy Długim Targu i Targu Drzewnym. Można więc powiedzieć, że panowie mieli porządny start w życiu. Jednak obydwaj zeszli na drogę rozbójników walczących z Gdańskiem. Jeden z nich utworzył nawet mała prywatną armię.


Georg, starszy brat, jako pierwszy dał się poznać światu jako hulaka. Urodził się koło 1460 roku. Jako dwudziestolatek pracował w firmie handlowej Simona Dalewina. W ramach swojej pracy, jakbyśmy to dzisiaj powiedzieli, został wysłany w delegacje do Londynu. Po roku pracy w mieście popadł w konflikt z innym gdańskim kupcem, Jacobem Harderem. Zarzewie ich kłótni nie jest do końca jasne. Wiadomo, że panowie pałali do siebie szczerą nienawiścią nieznającą granic. Po jakimś czasie obydwoje wpadli na siebie w holenderskim porcie. To spotkanie skończyło się bijatyką. Sprawa dwóch kupców trafiła pod sąd burmistrza Gdańska, Johanna Ferbera, a do czasu wydania wyroku, kupcy mieli zachować spokój.


Georg porwany emocjami w 1492 rok zmienił zawód z kupca na bandytę i banitę. Razem z dwoma towarzyszami w przebraniach napadli na Hardera. Napaść w ciemnej uliczce wieczorem - to mógł zrobić każdy. Zuchwały Georg z partnerami napadł na kupca tuż przy wejściu do Dworu Artusa. Jacob został ciężko ranny. Plotka głosi, że zginął na miejscu, inna, że zmarł na skutek ran. A może w ogóle wtedy nie umarł?


Trzech opryszków zbiegło do Oliwy. Georgowi miasto szybko skonfiskowało mienie i wygnało go na banicję. Wypędzony szukał poparcia u różnych wysoko postawionych ludzi, nikt jednak nie chciał mu pomóc w walce z odwróceniem wyroku.


W 1495 z przychylnością szlachciców pomorskich wrogim Gdańsku Georg wypowiedział swoją prywatną wojnę miastu, w którym się urodził. Początkowo z niewielką grupką wiernych mu ludzi prowadził małe napady na mieszczan.


Zuchwałość starszego z braci szybko dała o sobie znać. Wraz z czternastoma towarzyszami w maju 1495 zaplanował porwanie burmistrza Gdańska. Plan się udał… połowicznie. Co prawda udało się uprowadzić burmistrza, Georga Bocka II i jednego z rajców, jednak wyprawa odwetowa złapała bandę Materny w drodze do Nowej Marchii. Gdańszczanie odbili burmistrza i rajcę, a jednocześnie pojmali ośmiu bandytów. Wyjętych spod prawa porywaczy ścięto w Gdańsku.


Ta mała porażka tylko mocniej rozwścieczyła Georga i popchnęła go w ramiona zbrodni. Porywał i napadał na gdańszczan, stając się przy tym coraz bardziej brutalny i bezwzględny. Jednemu ze swoich gdańskich więźniów odrąbał ręce i nogi, za wolność innych żądał ogromne sumy pieniędzy. W spór hulaki i miasta próbował interweniować wielki mistrz krzyżacki, ale żadna ze stron jednak nie chciała już ze sobą pertraktować.


Wisienką na torcie zbójeckiej działalności Georga było podpalenie Gdańska w 1499. Tutaj jego plan znowu udał się… połowicznie. Spłonęły jedynie albo aż Długie Ogrody, część ulicy Szerokiej i zabudowa po obu stronach (dzisiejszego) Mostu Zielonego. To przelało czarę goryczy, miasto przestało się cackać i wystawiło na drogi zbrojnych żołnierzy wyczulonych na Maternę. Banda Georga nie mogła stanąć w szranki z profesjonalnymi oddziałami i tak zakończyła się ich zbójecka działalność


Georg schronił się w Wielkopolsce, jednak nie znalazł tam bezpieczeństwa. Żywota dokonał w 1502 roku przez powieszenie. Aresztował go wojewoda poznański po wizycie gońca od króla Jana Olbrachta z informacją, że podpalacz może ukrywać się w tych rejonach.


To jednak nie koniec opowieści. Młodszy brat Georga, Simon, też zasłynął w historii miasta i regionu, ale pytanie czym? Tym samym co jego starszy brat, tylko w bardziej zorganizowany sposób.


Simon niedługo po stracie brata poszedł w jego ślady. Na drogę rozboju wcale nie pchnęło go skazanie Georga na śmierć, ale dalsza konfiskata majątku rodzinnego. Podobnie jak starszy brat, dzięki przychylności szlachty i właścicieli ziemskich zaczął kąsać Gdańsk.


Simon i jego zwolennicy napadali i organizowali wypady nie tylko wokół Gdańska, ale tez grabili w Polsce, czy na terenach państwa Krzyżackiego. O sporej skali przedsięwzięcia młodszego z braci świadczą nie tylko dalekie wypady zbójeckie, ale sama organizacja jego bandy, która bardziej niż luźną grupę zbójców, zaczęła przypominać zorganizowaną armię. Rozbójnicy Simona nosili zielone mundury i podzieleni byli na 3 oddziały.

Baszta Kotwiczników, w której więziony był Simon
Baszta Kotwiczników, w której więziony był Simon

W 1508, za sprawa młodszego z Maternów, Główne Miasto stanęło w płomieniach. A to wcale nie ostatni pożar wzniecony rękoma braci hulaków, ale wszystko w swoim czasie. W tym samym roku odbył się zjazd stanów Pruskich, na którym poruszono sprawę Simona. Co też ciekawe, bohater tej opowieści przybył na niego osobiście. Gambit zadziałał, przywódca armii zbójów otrzymał amnestię i odszkodowanie pieniężne dla siebie i wszystkich swoich towarzyszy, oczywiście tych chętnych do zakończenia życia bandyty. Dwóch z prywatnej armii Simona nie przyjęło tych warunków i kontynuowali życie rozboju.


Wydawałoby się, że Gdańsk i jego mieszkańcy mogą już zapomnieć o braciach i żyć spokojne. W 1511 roku Simon Matern domagał się uznania Georga za błogosławionego i pieniędzy za zadośćuczynienie od miasta. Komisja królewska uznała jego roszczenia w sprawach dawnych za nieważne, co spowodowało, że młodszy brat wraz z towarzyszami znów pojawił sie na gościńcach północy.


Znów zaczęły się porwania, podpalenia i pozbawianie kończyn niewinnych czeladników. W 1515 miasto za sprawą Simona zapłonęło po raz trzeci. Tym razem z dymem poszły Długie Ogrody, a co najbardziej bolesne dla wszystkich, spichlerze razem z towarem.


W tym samym roku Gdańsk wyznaczył nagrodę za Simona, niczym na Dzikim Zachodzie, żywego lub martwego. Co prawda za martwego nagroda była mniejsza, ale i tak lukratywna. Również w sierpniu 1515 król Polski zezwolił, aby Gdańsk chwytał i osądzał rozbójników w Prusach i Koronie. Jednak najbardziej zaszkodziło wojnie Simona to, że to prawo nie wykluczało szlachty. Tym jednym dokumentem młodszy brat stracił całe poparcie u swoich dawnych sponsorów, których wcześniej broniły przywileje szlacheckie. Żaden z nich nie chciał za bardzo nadepnąć na pięty rosnącemu w siłę miastu.


Simon, znowu kopiując brata, schronił się w Wielkopolsce. Tam w 1515 rozpoznał go gdański złotnik. Z pomocą rzeźnika, co też ciekawe z Gdańska, pojmał Simona i doprowadził do kasztelana poznańskiego.


Oddział aż 208 ludzi odprowadził hulakę do Gdańska, przechodząc przez jego bramy 24 lutego 1516 roku. Maternę osadzono w Baszcie Kotwiczników. Już nie mógł liczyć na ułaskawienie ani żadne stawiennictwo. Wiedział, że czeka go najgorsza kara. W nocy 1 kwietnia popełnił samobójstwo w swojej celi. Jego ciało postanowiono publicznie spalić.


I tak kończy się historia braci Matern. Ponoć przez wieki po ich śmierci straszono nimi dzieci, niczym czarną Wołgą za komuny. Teraz są juz praktycznie zapomniani. Ciekawe tylko czy naturalnie zagubili się w czelnościach historii, czy specjalnie postanowiono wymazać ich okrucieństwa…

 
 
 

Komentarze


bottom of page